subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Szyld z krainy kiczu
Na początek pora przypomnieć, że żaden ze mnie ekspert w dziedzinie grafiki, projektowania czy liternictwa. Skoro nie chciało mi się wytrwać na historii sztuki (bo stwierdziłam, że jednak zadowolę się dyplomem filologa), oraz nie ukończyłam (bo nawet nie zaczęłam) żadnej ASP, to powinnam teraz cicho siedzieć i przytakiwać mądrym głowom, które referują swoje złote myśli na temat wyglądu naszej wspólnej przestrzeni publicznej. Jakoś nigdy nie doszło moich uszu narzekanie na wygląd szyldów, które nas zewsząd otaczają, a zwłaszcza w mej szacownej metropolii warszawskiej. Niezwykle rzadko można upolować wzrokiem coś, co mruga do nas zachęcająco językiem plastyki i kreacji. Naokoło dżungla tablic reklamowych, bannerów, szyldów, naklejek i dekoracji rodem z jarmarcznych straganów. Założę się, że gdy statystyczny właściciel otwiera punkt usługowy to wędruje na strony internetowe jakiegoś studia typu „Nju Luk Dizajn” i zleca dyletantom zaprojektowanie swojego szyldu. Najważniejsze żeby litery smagały po oczach bo wtedy nawet gapowaty przechodzeń zauważy i wstąpi. Jeśli okaże się nieszczęśliwie, że wypadło blado na tle sąsiadów-handlowców, to trzeba wzbogacić witrynę o reklamę świetlną, co to jeździ od lewej do prawej jak pendolino, świeci, mruga, merda i ogólnie, po prostu -czad! Gdyby to ode mnie zależało 3/4 warszawskich szyldów zasłużyłoby na mandat lub demontaż. Nie można tak bezkarnie i w nieskończoność utrwalać w ludziach brak gustu, hodować obojętność na kwestie estetyczne i zgadzać się, żeby nasza wspólna przestrzeń trwała pod okupacją projektów i napisów rodem z drukarki HP. Jeszcze jak ktoś prowadzi ciucholand czy warzywniak, to ja już niewiele od niego oczekuję, ale gdy ktoś chce otworzyć restaurację i sięga po wizualne schematy rodem z ogłoszeń o wulkanizacji czy kiosku z kebabem, to ja już u niego nawet herbaty nie zamówię. Tak nie można… Wiedzieli już o tym nasi protoplaści, choć wiadomo, że intelektualnie nie całkiem byli ogarnięci. Już wtedy malowali w jaskiniach tylko ci, którzy mieli o tym jakieś pojęcie a nie pierwszy lepszy, który dorwał się do ochry w Altamirze czy Lascaux. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo spytać o to nie bardzo mam kogo, nawet w Dniu Dziadka i Pradziadka.
Podobno jest w Warszawie Muzeum Neonu, o czym dowiedziałam się ledwie 2 tygodnie temu. Jak dla mnie -obowiązkowy cel wycieczki, bo dobrze zaprojektowany neon to diamencik dla fasady budynku. W nieodległych latach projektowane były przez artystów plastyków i wyginane przez szklarzy(?) ściśle według otrzymanych wytycznych. Kiedyś wyłaniały się z mroku, aby przyciągnąć, oświetlić, pomóc zlokalizować, upiększyć… a dziś znalazły schronienie w muzeum, dzięki czemu przynajmniej nie niszczeją. Czemu więc ta nasza nowoczesność, taka przaśna się robi?
Podróżując po Europie, nie raz zauważyliście, że tamtejsze szyldy różnią się od naszych. Jest w nich jakiś indywidualizm, sięganie do tradycji i chęć, aby przekazać obrazowo ambicje tego, kto za sklep/bar/kawiarnię odpowiada. Na szyldzie, niczym na wizytówce, powinna być namiastka tego, co nas spotka po uchyleniu drzwi wejściowych. Artyści czy nawet kaligrafowie we Francji, Włoszech czy Hiszpanii mają pełne ręce roboty, bo ludzie doceniają kunszt odręcznego pisma, walor niepowtarzalności i kreacji stąd idąc francuską czy hiszpańską ulicą wiem, że co chwilę znajdę jakiś wysmakowany lub przynajmniej ciekawy szyld.
A u nas ? A u nas niestety „Chińczyki trzymają się mocno”
Eee, Lepiej zrobilabys demonstrujac te dobre wzorce. Ludzie nie sa zli ani glupi i zawsze staraja sie rownac w gore.
Owszem, racja, mogę demonstrować, ale żeby móc popracować nad projektem muszę znać konkret- o jaki sklep lub punkt chodzi, bo od tego zależy krój pisma i wiele innych plastycznych niuansów.Ten napis „sklep” maźnięty przeze mnie powyżej, mógłby wisieć na przykład nad sklepikiem z jakimś rękodziełem. Gdyby był zielony, mógłby się nadawać do sklepu zielarskiego… Z pewnością jest inny niż oglądane na co dzień. Czasem jedna kreska przesądza o tym, czego oczekiwać w środku. Piekarnie Nowakowskiego „Gorąco polecam” z paru adekwatnych maźnięć naszkicowały gorącą bułę (lub chleb). I w tym cały „myk”. Czasem parę pozornie niedbałych kresek już potrafi skierować nasze skojarzenia na odpowiednią rzecz. Poza tym nie będę tu gratis serwować gotowych napisów bo i tak co i raz ktoś mi podkrada pliki z kaligrafią z „muzealnej” strony i prezentuje jako własne, o czym zresztą już pisałam.