subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Kleksy z ostatniej podróży
Czasami los płata figle i pozwala podróżować tam,
gdzie się zamarzy.
(no i jak się dobrze przyoszczędzi,
zaplanuje rok wcześniej,
w znoju i pocie zarobi na bilet…)
Oczywiście ja jadę tylko tam, gdzie stoją gotyckie katedry.Do Arabii nigdy mnie nie ciągnęło,
bo w Europie jest mój domek i wszystko, co kocham.
Niestety ta sama ziemia przyciągała przed wiekami też Arabów więc swoje piętno też tu odcisnęli.
Dziś również próbują się panoszyć
stawiając już mniej wyrafinowane budowle, głównie proste meczety i woniejące inaczej – lokale z kebabem.
Tak więc mowa o Hiszpanii – jakżeby inaczej!
Jakoś nie potrafię przeżyć roku nie odwiedzając ziemi, na której człowiek gania byka albo byk człowieka.
W związku z tym…
trzeba czasem bardziej uważać, gdy się robi postoje na siku.
Bo czasem jest byk bez areny (do korridy),
a czasem stoi sobie sama arena i nie ma w niej akurat żadnej rogacizny.
Czas przyznać, że w Hiszpanii nie mniej ważne są wybrzeża:
Choć oczywiście jak się jeździ z potomstwem
to trzeba zadbać i o wielką wodę (morze, ocean) i tę mniejszą pod samym hotelem.
Jeśli Hiszpania-
to przede wszystkim plaże.
I jakoś nikt tu nie palikuje wiatrochronem hektara swego terytorium do wyłącznej, prywatnej dyspozycji
I może dlatego ta miejska plaża w San Sebastian uważana jest za drugą najpiękniejszą na świecie.
(Odnajdźcie mnie wzrokiem! Podpowiedź- leżę na kolorowym ręczniku!)
Z plaż Kraju hiszpańskich Basków, daliśmy też susa do ich francuskich pobratymców.
A konkretniej do Biarritz, gdzie swego czasu zatrzymał się Henryk Sienkiewicz, Zbigniew Herbert…
choć ponoć to wyjątkowe miejsce najbardziej ukochał sobie…
Adolf Hitler, zażywając serdecznej gościny od miejscowej ludności.
Ze złotych plaż i lazurowych zatok
przenieśliśmy się wprost na pustynny step:
To wciąż Hiszpania i to na 40 tysiącach hektarów krajobrazowego parku Bardenas Reales.
Owszem widoki były oszałamiające, ale trudno zapomnieć, że w tych samych skałach i piaskach pochowały się inne bogactwa
fauny: węże, żmije, jaszczury, skorpiony a nawet jakiś gatunek tarantuli.
Czy muszę dodawać, że nie chciałam nawet wychodzić z samochodu?
No ale skoro rodzinka wciąż mi uciekała z auta, to i ja, chcąc nie chcąc,
dreptałam za nimi głośno tupiąc, żeby wszystko co się rusza uciekło przed nami i nie wpełzło do nogawek.
Smakosze domagać się pewnie będą wzmianki o kulinarnym bogactwie kraju:
Ale mnie akurat widok odnóży, szczypców, oczów, przyssawek
jakoś mniej pociąga, więc pozostaję przy sałatkach, mięsach wiadomego pochodzenia, winie (Rioja!) i dobrej kawie.
Pora wspomnieć, że to nie jest kraj dla amatorów telewizji i domatorów uzależnionych od fejsbuka,
bo tu wciąż coś się dzieje
a fiesta fiestę pogania.
I nawet jak już wszyscy udadzą się na sjestę albo na przekąski do barów tapas,
to zawsze trafi się jakiś pirat
MIM
albo posągowy Cervantes z obstawą:
A nawet gdyby…
dziwnym trafem
tego wszystkiego nam na wakacjach zabrakło,
to trzeba czasem po prostu wyjechać.
I to gdzieś, gdzie widok z okna jest zupełnie inny
niż przez 350 dni w roku.
Codziennie z okna naszego hotelu w San Sebastian obserwowaliśmy ocean.
Wschody, zachody słońca, burze i trzeszczące upały dawały tak niesamowite spektakle barw, że chciało się krzyczeć „chwilo trwaj, jesteś tak piękna!!”
Oczywiście był też w tym jakiś smutek, bo wiedzieliśmy, że nie „zasłużyliśmy” na tej krajobraz. W innym się urodziliśmy i w innym zemrzemy.
Chciałoby się móc zwinąć takie okno i schować razem z tymi widokami do walizki.
Rozłożyć przed niewierzącymi znajomymi, przyjaciółmi…
i filuternie spytać: „A Ty tak serio nadal nie wierzysz w Boga?”