subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Mój sąsiad – El Greco cz.I
No tytuł machnęłam jak na pierwszą stronę tabloidu co najmniej…
Ale to frajda, tak sobie czasem pokłamać!
I już ślę sprostowanie:
oczywiście, że ja się z Panem El Grekiem w porannej drodze po bułki na schodach nie spotykam, ale…
jego największe dzieło i moje bohomazy sąsiadowały ze sobą co najmniej dwa lata! Czy wolno mi się tak zachłannie, ekstatycznie, samolubnie pocieszyć z tego tytułu?
No to: Yes,Yes,Yes! Tra la la la! la la (tu robię parę piruetów, obertasów i jeden nieudany szpagat).
Jak popatrzycie na tę gablotkę to wytężając wzrok znajdziecie małą kartkę czerpanego papieru, na którym ktoś ręcznie namalował architektoniczny fragment z dawnej synagogi sefardyjskiej i podpisał gotyckim pismem po hiszpańsku, co mianowicie widnieje powyżej. Ten ktoś to ja (Ha!), a karta jest w niebieskim kolorze. Oczywiście, że tamte prace po lewej i pod spodem są ładniejszymi akwarelkami, litografiami ale zdaje się tylko moja była efektem odręcznej, ciężkiej, drobiazgowej roboty a nie szybkiej odbitki.
A teraz wyobraźcie sobie, że w realu patrzycie na tę gablotę, a paręnaście kroków za Waszym prawym ramieniem znajduje się słynny, mały kościół Santo Tome w Toledo, gdzie przechowywany jest najlepszy obraz w dorobku El Greco: „Pogrzeb Hrabiego Orgaza”.
To najpierw mam pisać co ten obraz przedstawia czy jak do tego sensacyjnego „sąsiedztwa” doszło?
No dobra, pierwszeństwo ma wątek osobisty, pomimo że żadna ze mnie osobistość.
Spędzając samotnie parę dni w Toledo, które zauroczyło mnie rok wcześniej podczas wspólnego rodzinnego wyjazdu w 2010 r., weszłam do sklepu-galerii imć Pana Francisco i tak od słowa do słowa (z mojej strony była to wtedy raczej rozpaczliwie uboga artykulacja w języku kastylijskim) dogadaliśmy się co do tego, że mogę mu przysłać z Polski parę moich prac kaligraficznych.
Kaligraf nie tylko na ziemiach polskich stanowi rzadki gatunek na wyginięciu, więc pan mecenas sztuk zainteresował się tym, co potrafię nawywijać piórem. Efektem mojej podróży był nie tylko przemądrzały esej pod sensacyjnym tytułem „Bluźnierca w katedrze” opublikowany w 2012r. w „Więzi”, ale też korespondencja z właścicielem galerii. Dość szybko wyskoczył on z pomysłem, aby zrobić – uwaga, nie śmiać się! – wernisaż moich prac! Przyjęłam tę wiadomość z niedowierzaniem graniczącym z łagodnymi objawami wstrząsu mózgu. Tylko komuś, kto ma blade pojęcie o kaligrafii, może się wydawać, że moje prace ( w głównej mierze i mimo wszystko niestety -odtwórcze) zasługują na wieszanie na ścianach galerii. Że już o skrzykiwaniu wernisażowego tłumku galant-VIPów z lampką szampana w łapce nie wspomnę! Napisałam pomysłodawcy jak bardzo wdzięczna mu jestem za pomysł, promocję, ale że to nierealny pomysł, bo aż tak dobra nie jestem i nie ma mowy, żebym w najbliższym czasie uzbierała stosik prac odpowiednich dla tego miejsca na ziemi (TO-LE-DO!!) i rangi zaszczytu, jaki niesie. Po niełatwych korespondencyjnych rozmowach stanęło na tym, że będę dla niego rysować „laminas”, które on wystawiał będzie do sprzedania w swoim sklepie. Miał mi przysłać szczegóły zlecenia w paczce pocztowej. I rzeczywiście to, co za tydzień znalazło się w mojej skrzynce na listy okazało się niezłym granatem, a właściwie niewypałem.
Pan Francisco podesłał mi fotokopie starych grafik, rycin, ilustracji przedstawiających zawiłe elementy architektoniczne z czasów świetności mudejarowego stylu w toledańskiej sztuce budowlanej. Moim zadaniem było przenieść otrzymany rysunek na papier czerpany przy użyciu piórka i tuszu, podpisać ów szkic wybranym krojem kaligraficznym i zapisać ołówkiem na odwrocie jak NAJSKROMNIEJSZĄ, pożądaną sumę pieniędzy w zamian za wykonaną pracę. („bo mamy kryzys Margarita!! błagam nie licz sobie zbyt wiele!!”)
Na Ursynowie powstały więc w pocie czoła najróżniejsze rysunki przywołujące na myśl bogactwo sztuki mudejarowej (muzułmańskiej) w dawnej stolicy Hiszpanii. To była masakrycznie niewdzięczna praca, bo braki warsztatowe nadrabiałam pracowitością, a sumy eurosków, jakie z tego miałam, niespecjalnie przekonywały do tak morderczej pracy. Uważałam, że Gość się nieco myli, bo turyści (którym i ja przecież bywałam) nie patrzą na takie dziwactwa jak szkice murów w przekroju pionowym, zarysy murów, projekty bram. Lepiej sprzedawał przedmioty trójwymiarowe, które ja ozdabiałam kaligrafią niż owe laminas. Współpraca potrwała jakieś 8 miesięcy i padła. W Hiszpanii nasilał się kryzys ekonomiczny, mnie dopadł zaś kryzys motywacyjny. Wywinęłam się od pracy prawdziwym zresztą argumentem, że kupujemy nowe mieszkanie i przez najbliższe pół roku nie zdołam znaleźć czasu na te rysunki piórkiem.
Zanim zaś opiszę ów światowej sławy obraz, proszę żebyście się zagapili na krótki filmik o nim. Za tydzień dokończę ten sensacyjny wątek i wrzucę jakieś nowe zdjęcia. Mego sąsiada- El Greca!!