subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Mój sąsiad El Greco cz.2
Kontynuuję wątek mojej dobrosąsiedzkiej znajomości z El Greco. Jak podejrzewacie na imię miał nieco inaczej niż „On Grek”, bo w papierach miał zapisane: Doménikos Theotokópoulos. Przydomek zdradzający jego korzenie musiał przylgnąć do niego już w Wenecji, gdy terminował u Tycjana.
Przypomina mi się od razu, jak podczas mego pierwszego samotnego wyjazdu podczepiłam się pod jakąś wycieczkę Hiszpanów w toledańskiej katedrze, bo też przewodnik, który dyrygował spojrzeniami zwiedzających miał mnóstwo charyzmy i naturalnej vis comica. Co i raz zadawał także pytania, na które- o dziwo- znałam odpowiedź. Za pierwszym razem zapytał, która z hiszpańskich katedr jest największą gotycką świątynią na świecie. Jako dawna prymuska podniosłam szybko łapkę i powiedziałam „katedra w Sewilli”. „Brawo” -powiedział przewodnik i łypnął na mnie jakoś tak „spode łba”. Parę minut później zapytał czy ktoś wie, jak El Greco miał naprawdę na imię. I znów zdziwiona własną aktywnością i milczeniem grupy podniosłam łapkę i wyrzekłam co należało. Przewodnik znów mnie pochwalił, obdarzając przy okazji kolejnym niechętnym spojrzeniem. „Co jest kurrde?” -pomyślałam i rozejrzałam się wreszcie po twarzach gawiedzi, z którą biegałam po ciemnej katedrze. Po pierwsze w nagłym zdumieniu odkryłam, że to była wycieczka seniorów w wieku co najmniej 70-90 lat, a ja miałam wówczas 35 , co zdaje się odrobinę mnie wyróżniało z tłumu. Po drugie każdy z nich miał dużą plakietkę przypiętą do piersi- co znaczyło, że jest z wycieczki zorganizowanej, która uczciwie zapłaciła za wiedzę i dowcipy tutejszego przewodnika, podczas gdy ja słucham jego wykładu bezczelnie nielegalnie tzn. „na krzywy ryj”. Po trzecie nie powinnam wychodzić przed szereg mając inny akcent i krótką kieckę, a już tym bardziej wymądrzać się na tle posapujących emerytów w grubych okularach, tudzież z aparacikiem w uchu i balkonikiem lub laską w ręce. Jak się wreszcie przytomnie rozejrzałam wśród moich towarzyszy to uznałam, że czas schylić głowę i po angielsku udać się na tyły tłumku, zanim spytają mnie dlaczego nie zapłaciłam 5 euro za przewodnika i w dodatku mam czelność podszywać się za rodaczkę.
Wróćmy jednak do El Greca, którego niespecjalnie szanuję jako malarza, ale odrobinę lubię już za sam fakt, że gdziekolwiek widzę jego obrazy w Europie od razu śmigam za nim myślami do mojego ukochanego Toledo, w którym malarz spędził ponad 30 lat swego awanturniczego życia. Dodajmy jeszcze dwie kluczowe daty z życiorysu, żeby móc go sobie jakoś osadzić w wyobraźni historycznej. Urodził się w 1541 r. na Krecie a zmarł w 1614r. w Toledo. Miasto jest pełne jego śladów, obrazów a przez to też chińskich pamiątek z nadrukiem jego dzieł. Jedyne płótno, które zawsze robi na mnie wrażenie to „Łzy Św. Piotra” w Zakrystii katedry. Mocował się z tematem wielokrotnie, przez co zostawił po sobie sporo załzawionych Świętych Piotrów (6 na pewno). „Łza się w oku kręci”… i na twarzy Świętego i w moich myślach, bo świadomość zdrady i zawodu u Piotra-”Skały” musiała być nie mniej bolesna niż u Judasza.
Poza „Pogrzebem Hrabiego Orgaza” i „Łzami Sw.Piotra” trudno mi znaleźć obraz, który oszczędziłby mi tej odrobiny irytacji, która zawsze spływa na mnie przy próbie kontemplacji jego obrazów. Fakt, był awanturnikiem, utracjuszem, bufonem i megalomanem. Przecież gdy zobaczył freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej -od razu wiedział, że on wykonałby to zadanie lepiej. Emigracja do Hiszpanii też była próbą odniesienia sukcesu na dworze królewskim Niestety król Filip II (podobnie jak ja) nie umiał poznać się na jego talencie. Osiadł więc w Toledo i zbierał zlecenia z terenu projektując ołtarze, malując obrazy, rzeźbiąc ramy (to ostatnie było lepiej płatnym zajęciem niż machanie pędzlem, serio!). Wykłócał się wszędzie o wysokie wynagrodzenie, podbijał stawki, wchodził w nieustanne konflikty ze zleceniodawcą czyli Kościołem, a pamiętajmy, że Toledo było wówczas (tak zresztą jak i teraz) siedzibą Prymasa i archidiecezji. Owszem, stanął raz przed św. Oficjum ale tylko w charakterze tłumacza na procesie jakiegoś Greka, bo choć sam prowadził się nieobyczajnie, to jak widać problemów z tego tytułu nie miał. Spłodził syna ale z jego matką już się ożenić ani myślał, choć może dlatego, że ponoć szybko zeszła z tego świata. Mało tego, w tamtym roku przy okazji spektakularnej, rocznicowej wystawy poświęconej jego twórczości biografowie zaczęli przebąkiwać do prasy, że jednak był homoseksualistą. Młodszy Włoch (podążający za malarzem z wiecznego miasta) okazał się jednak nie tyle pełnomocnikiem, przyjacielem, agentem ds. sprzedaży (podpisy Francesco figurują pod każdą niemal umową) co …. partnerem seksualnym! W stareńkiej biografii z 1957 r. pióra Antoniny Vallentin ów Francisco Preboste był jeszcze nieodłącznym druhem i pomocnikiem, sprzedawcą i menadżerem. W czasach tęczowych przemianowany został na kochanka wiernego aż po grób. Jaka była prawda, trudno orzec. Obawiam się jednak, że gdy w Polsce domniemuje się nawet o erotycznej relacji między Zośką i Rudym, to i męska, wieloletnia przyjaźń może zostać sklasyfikowana zbyt pochopnie jako związek gejowski. Nawet jeśli El Greco był homoseksualistą (pod samym nosem Świętej Inkwizycji?) to jakoś się nie afiszował nadmiernie, skoro fakt ten krąży ledwie w domysłach a nie dokumentach z epoki. Kościół notował wtedy czujnie każde przewinienie swoich parafian, a życzliwi jeszcze chętniej donosili o każdej grzesznej drobnostce z życia sąsiada.
Wspomniany jedynak -Jorge Manuel był oczkiem w głowie ojca. Dość szybko stał się etatowym pracownikiem warsztatu, prawą ręką malarza, późniejszym znanym architektem. Przyłożył rękę do powstania budynku Casa Consistorial (tu obok na zdjęciu), który był (i jest) ratuszem stojącym naprzeciwko katedry. To tam proszę skierować pierwsze kroki po przyjeździe do Toledo, bo na dole w podcieniach jest punkt informacji turystycznej, gdzie wszystko wytłumaczą, dadzą mapkę i podpowiedzą co gdzie zwiedzić w czasie przez Was założonym. Na tym placu przykatedralnym widocznym na zdjęciu są zwykle dzikie tłumy ludzi, ale ja tam zawsze bywałam w miesiącach wiosennych lub jesiennych stąd to wrażenie opustoszenia.
Tymczasem wróćmy do naszego artysty, który nosił się za geniusza swoich czasów, podczas gdy jego warsztat i umiejętności przywiodły różnych późniejszych badaczy do najdziwniejszych teorii (astygmatyzm lub inne choroby oczu, podejrzenie choroby psychicznej).
Dość szybko został zapomniany przez swoich współczesnych i dopiero pod koniec XIX w. odkryto go na nowo, mianując a to pionierem luminizmu, a to wizjonerem zapowiadającym nadejście ekspresjonizmu i sztuki nowoczesnej. Chyba jednak dość szybko po śmierci utracił dobre imię skoro wnuk wolał porzucić nazwisko sławnego dziadka i ojca na korzyść panieńskiego swojej matki. Przechowały się opinie o zgryźliwości i bufonadzie Kreteńczyka. Swoim krewkim charakterem i roszczeniowością mógł się dać we znaki mieszkańcom Toledo. Tym bardziej, że swoich bliskich z rodziny i kumpli portretował jako świętych i apostołów na zamówionych obrazach. A z drugiej strony -był legendarnym hulaką i biesiadnikiem, słono opłacał kapelę grajków, która miała za zadanie przygrywać mu codziennie w trakcie zjadania posiłków. Jak się Almodóvar przypnie do jego biografii to zrobi z niego oczywiście przegiętego, zmanierowanego i neurotycznego geja, ale to oczywiście tylko wymysł mojej rozdrażnionej wyobraźni, bo prawie wszystko co wychodzi spod ręki tego filmowca jest na tyle obsesyjne w jednym temacie, że nawet Hiszpanie miewają problem z jego filmami.
No i zabrnęłam w wąską uliczkę, jakich mnóstwo w Toledo. W następnym wpisie domaluję portret mego „sąsiada” i nie omieszkam wspomnieć, co mnie dręczy w jego obrazach.
I jeszcze taki niemały szczegół, który zawsze wzbudza we mnie dreszcz emocji, ilekroć zdarza mi się być w Toledo. Na ścianach pięknego klasztoru Świętego Jana (Monasterio San Juan de los Reyes), który miał być mauzoleum dla królów: Izabeli i Ferdynanda wiszą wciąż na pamiątkę ( i ku przestrodze?) żelazne łańcuchy, a ściślej mówiąc kajdany. Spójrzcie na zdjęcie poniżej, zrobione z ogromnym zoomem!
Parę królewską pochowano w końcu w kaplicy w Granadzie a sam kościół pozostał raczej pomnikiem ich osiągnięć.
Teraz uwaga: kajdany zostały zdjęte z jeńców chrześcijańskich, porwanych przez muzułmanów w czasie walk Hiszpanów z Emiratem Granady. Tych kajdan ponoć wciąż ubywa, bo systematycznie są podkradane, choć uwieszone są baaaardzo wysoko na jednej ze ścian kościoła. Pomimo odległości (od oczu) wydają się gigantycznym żelastwem, które trudno wyobrazić sobie na przegubach i nogach uwięzionych. Ale to prawda. Smutna prawda.
Dziś nie potrzebują kajdan, żeby zastraszać ot choćby Francuzów. Po prostu przybywają, zakładają liczne rodziny i coraz głośniej przebąkują o tym, aby zaprowadzać prawo szariatu.