subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Nielegalny wykład III i pół
Pomęczyć Was znów amatorskim wykładem z architektury ?
Nie ?!
Jak to: „nie” – jak ja mam przed sobą cały plik notatek sporządzanych heroicznie w czasie, który bynajmniej nie służył strzelistym myślom i ambitnym analizom budowlanym. A jak oderwiecie oczy od ekranu komputera, to co widzicie za oknem ? Założę się, że krajobraz miejski w czystej postaci czyli bałagan bloków, parkingów, jakiś zdezelowany kioszczek, albo inna buda. Może też jakiś bilbord i rachityczne drzewko na horyzoncie? Ja mam podobnie, choć jak na warunki warszawskie poszczęściło mi się wielce, bo mam jednak jakiś widok i przestrzeń, zamiast tępej ściany bloku z naprzeciwka.
A chciałoby się mieszkać na przykład z widokiem na piękny rynek czy też plac miejski.
-Że niby nie mam racji ?
To dlaczego kawiarniane ogródki cieszą się tak ogromną popularnością (i przygnębiają równie dużą drożyzną), jeśli tylko znajdują się na jakimś ładnym placu miejskim? Bo lubimy sączyć kawę lub inne płyny patrząc na to, co naprawdę ładne. Lubimy zaspakajać nasz głód rzeczy dobrych. Nie tylko ten pochodzący z żołądka, ale też ten z oczu i duszy. Głód ideału. I czy to plac w Kazimierzu Dolnym, w Zamościu czy Krakowie, okazuje się, że pizza smakuje o wiele lepiej gdy się człowiek przy okazji zagapi na rytm kamieniczek i ich okien. Jeśli sceneria podczas posilania się nie jest Wam obojętna, to moim skromnym zdaniem świadczy to tylko na korzyść. A z drugiej strony nie upieram się, że mam rację, bo może ktoś woli zapychać pustkę żołądka jedząc kebab, popijając piwem i tupiąc sobie nogą w krzakach w rytm dobiegających z festynu pioseneczek w typie „Ona tańczy dla mnie”. Kto wie, może ja jeszcze nie odkryłam, że kryje się w tym jakaś moc? Jakiś wstrząs estetyczny plus katharsis i ciary.
W każdym razie ja mam inaczej: móc wreszcie zwolnić tempo i usiąść na jakimś wiekowym placu, nasycić oczy tym, co nam daje poczucie spokojnego piękna i kojącego rytmu- to jest przyjemność rzadka jak trójka w lotto. Ileż razy odzywa się w nas nieuświadomiona tęsknota, żeby te nieruchome kamieniczki udzieliły nam coś ze swej harmonii, wlały w nas odrobinę spokoju, uciszyły wewnętrzne burze i zmartwienia. Myślę, że większość z nas czuje podobnie. Wystarczy kawałek ładnej ulicy (jak Nowy Świat), a już tłumek oblega krzesła, aby zasiąść i pogadać w towarzystwie przyjemnej architektury. Gdyby tak podejść i podstawić mikrofon bywalcom kawiarnianych ogródków to pewnie odpowiadaliby „no bo atmosfera, bo ja tu zawsze z kumpelą, bo klimat, bo smak tutejszej kawy, bo właściwie to się nie zastanawiałam”… Ha! Nawet nie wiedzą jakie im w podświadomości myśli łażą po zwojach. No to ja wyjawię: pragnienie porządku i zgody, które odzwierciedla równy rządek ładnych kamieniczek. Cały świat pogrążony w niezgodzie, kryzysach, nierównościach społecznych a tu proszę- dachy, fasady, kolory a nawet materiały z których je wykonano- podporządkowały się jakiemuś wzorcowi i pokornie się do siebie przytulają. Zgodnie coś powielają, zgodnie zajmują jakiś pas ulicy i nic tu się przed szereg nie wyłamie. Jest zgoda, jest harmonia, jest coś…czego brakuje nam w życiu(?) i dlatego ta kawa na Nowym Świecie albo na Rynku tak dobrze smakuje!
Gdy powstawały najpiękniejsze place miejskie zwykle „wyrokiem” prawa miejskiego określano wysokość pięter, wymiary drzwi i okien. I stoją po dziś dzień w równych porządkach, uświadamiając nam swoją wiekową statecznością, żebyśmy nie podskakiwali, bo jesteśmy ledwie pyłkiem na przestrzeni dziejów. Świadczą o wspaniałości minionych wieków, kunszcie architektów i ambicjach ich posiadaczy: kupców i arystokratów, aby ich dom imponował przechodniom i informował o bogactwie fundatora (szkoda, że dziś ludzie imponują sobie głównie narcystycznymi fotkami na facebooku). Ścisły rygor jakim poddane było budownictwo wokół placów miejskich sprawia, że dziś wydają się przypominać teatralną dekorację. Fotki poniżej to niemalże salon Europy- przepiękny Plac Massena w Nicei. Rozłożysty, przestronny z fontanną, która potrafi wznieść wodę na niebotyczną wysokość rozpoczyna- lub też kończy- przepiękną aleję (arterię) Jeana Medecina. Nie mogę darować mieszkańcom, że codziennie spacerują po czymś tak miłym dla oka, a mają miny jakby chodzili po Włoszczowej (z całym szacunkiem, hm.). W dodatku w upalne dni, kiedy słońce chce człowieka stopić na słoik smalcu, przy najmniejszym podmuchu wiatru fala zimnych kropli z fontanny daje tak sympatycznego „k
opa” (na przykład w plecy), że od razu człek nabiera energii. Oczywiście plac podświetlony nocą wygląda jak z bajki żywcem wyjęty. Ni stąd ni zowąd wjeżdża nagle fortepian i jakiś muzyk przygrywa najpiękniejsze melodie. W bezpiecznej odległości od niego rozbijają obóz kolejni sztukmistrze i tak żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać uprawiają wszelkie rodzaje sztuki, wabiąc tych, co krążą między jedną restauracją a drugą. Jakby powiedziała młodzież „jest plac, jest impreza”. No więc ja młodzieży chętnie wyjaśnię, czemu na placach jest cool, ale to dopiero w następnym wpisie bo czas poleżeć trochę …plackiem.
Et in Arcadia Ego
To ja mam szczęście. Wprawdzie nie widzę z moich okien placu, pięknego jak na zdjęciach u Pani i w ogóle podróżowałam dość mało (Holandia, Grecja, jeszcze Czechosłowacja i Związek Radziecki a potem Ukraina ale te dwie ostatnie to były inne podróże) i dawno. Trochę też muszę się wysilić, żeby nie patrzeć na to co bliżej i nie takie, ale: z jednej strony widzę z okien kościół i budynki seminarium i sporo drzew. Latem jest to zielona ściana, która wprawdzie sprawia, że pokoje nie są zbyt jasne, ale późną jesienią i zimą jest jaśniej a szare i białe gałęzie tez są ładne. Widać też ulice i zwyczajne budynki, prawie jak bloki ale przecież jak nie chcę to mogę patrzeć tylko na to co ładne. A z drugiej strony, choć to co z bliska nie jest ładne widzę starą i wysoką Bramę ze złotym kogutem na szczycie, katedrę z profilu i jeszcze jeden kościół. Wieczorem i w nocy pięknie oświetlone. Trochę bliżej jeszcze jeden stary, piękny i zadbany budynek, właściwie pałacyk. I to jest dla mnie bardzo ważne Pani Małgorzato, te widoki z moich okien. Niedawno stałam na przystanku. Patrzyłam też na piękny stary, odnowiony i oświetlony budynek. Pomyślałam, że taki widok też mogłabym mieć z okna, choć samej ulicy nie lubię. A potem spojrzałam na skrzyżowanie. Na jednym z rogów dom mieszkalny, okna na parterze i odbijające się w nich światła… na przejściu. Koszmar, przynajmniej dla mnie. Pozdrawiam i czekam na następne wpisy. PS. Osobiście wolę wnętrza kawiarni pod warunkiem, że są ciekawe.
Prawda, że to ważne co się ma za oknem? Pejzaż za szybą może równie dobrze wpędzać nas w depresję jak i ratować nasze samopoczucie. A jeszcze jak ma się kraty w oknach, to już w ogóle…I nie chodzi tylko o kraty więzienne ale i te antywłamaniowe. Co do kawiarni- zgoda, czasem place bywają tak zaniedbane i nijakie, że już lepiej schować się i zdać na wrażenia, jakie funduje nam dobry projektant wnętrz.
Serdeczności!