subskrypcja: Wpisy | Komentarze

Kamieniołom Gaudiego

5 komentarze

MIla1Ilu  bywałych tu gości dało się przekonać, że wycieczka do Barcelony jest obowiązkowym punktem w grafiku  na resztę roku? Resztę życia?

Naprawdę, proszę się już nie migać, że drogo albo że nie po drodze do Międzyzdrojów lub Zakopanego! Proszę się zabrać wreszcie za szukanie taniego biletu lotniczego! Spokojnie można „olać” Paryż, Londyn czy  Mediolan, bo to i tak druga liga wobec Barcelony (jak dla mnie!). Nie, nie trzeba mówić po hiszpańsku, ani tym bardziej po katalońsku, aby wspominać przez resztę życia wycieczkę do Barcelony. Podpowiedź druga: nie, nie trzeba być bogatym, żeby wysupłać na tanie linie lotnicze i jakiś trzygwiazdkowy hotel w centrum. Podpowiedź trzecia: ależ oczywiście, że można a nawet trzeba(!) spakować swoje potomstwo, bo tam jest mnóstwo miejsc, które dzieciom chapkę otworzą ze zdziwienia, a jakby było tego mało: wspaniała plaża, zabytkowy park rozrywki  i jedno z najlepszych w Europie Oceanariów.

Przypomina mi się, że niedawno pokazywali w jakimś dokumencie mapkę najjaśniejszych miejsc na kuli ziemskiej, zarejestrowaną gdzieś tam z kosmosu. Z tym, że o ich ponad naturalnej światłości decydowało skoncentrowanie używanych tam lamp błyskowych z aparatów. I co było w samej czołówce? Ależ oczywiście że  Barcelona, a zwłaszcza Sagrada Familia Gaudiego.

Ale dziś o innym jego monumentalnym dziele, widocznym  po lewej stronie budynku: Casa Milà. Tylko bądź tu mądra i opisz coś tak niebywałego…

Właśnie dlatego tak Was wyganiam do Katalonii, żeby nie musieć na mękach opisywać piękna, wobec którego jestem całkowicie bezradna. Naprawdę, my Polacy nie mamy zbyt wiele okazji, żeby nasycić oczy architekturą tak oryginalną i w każdym calu -perfekcyjnie wykonaną. Śmiem przypuszczać, że gdyby nawet nad Wisłą urodziło się 3 Gaudich, to i tak nie osiągnęliby połowę tego co jeden kataloński Antonio, jako że nasi rodowici budowlańcy to jednak odrębny, specyficzny  gatunek człowieka.  Stawianie tak nieregularnych budynków, falujących fasad, wbudowywanie fantazyjnych okien, balkonów, skrętnych filarów wymaga oparcia na zgranym, kompetentnym zespole budowlańców o wyśrubowanej etyce pracy i szacunku dla projektu i architektów.Mila3

Oglądając poniższy, krótki filmik pamiętajcie że Casa Mila, zwana też ” La Pedrera” (czyli ironicznie -kamieniołomem) powstała ponad 100 lat temu. Ponoć nie ma w niej ani jednego kąta prostego, choć przecież służyła i służy nadal właścicielom mieszkań i fundacji Caixa de Catalunya. Trudno przeoczyć ten budynek, bo znajduje się stosunkowo blisko centrum i zajmuje ogromną powierzchnię u zbiegu dwóch ulic w modnej i przestronnej części miasta zwanej Eixample. Począwszy od sklepu na dole, przez niezwykłe patio,  dostępną zwiedzającym część muzealną aż po strych i dach-wszystko tam stanowić może powód do wypowiadania litanii zachwytów, ochów i achów. Mnie dodatkowo i już na zawsze ten mocarny budynek kojarzyć się będzie z niekończącym się atakiem śmiechu naszego Najmłodszego, którym niechcący zaraził też innych zwiedzających. Miał wtedy 3 lata i swoje priorytety w poszukiwaniu odpowiednich do wieku-ciekawostek. Otóż w pamiątkowym sklepie znalazł wśród towarów magiczne zwierciadełko, które multiplikowało w nieskończoność jakiś odbity element. A że sam miał głowę na wysokości ludzkich zadków to odbiły mu się w spotęgowanej ilości. „Patrzcie, widzę tysiące  pupciów!!” -krzyczał tak radośnie i śmiejąc się tak perliście jak to tylko możliwe. Ludzie słysząc tak gromki chichot u malca (z burzą blond loków na głowie) nie mogli się powstrzymać od śmiechu, tym bardziej że zaczął nam się już zataczać, kulić, czerwienić i zapowietrzać ze śmiechu.

Mam nadzieję, że Gaudi nie miałby mi za złe przytoczenie tej anegdoty, bo sam wielokrotnie wspominał, że wszystko do czego doszedł w zawodzie było efektem zauroczeń z dzieciństwa i przebywania w warsztacie kotlarskim swego ojca. Zamiast moich kiepsko-amatorskich i namiętno-pochwalnych tyrad, wolę przytoczyć Wam kilka cytatów z biografii  Gaudiego autorstwa Gijsa van Hensbergena:

„Gaudi uwielbiał rozwiązywanie problemów. Pod koniec prac nad planami Gaudi i Bayo [jego pomocnik] odkryli, że jeden z właścicieli mieszkań, magnat przemysłowy Senyor Feliu posiada rolls-royce’a, który przy zwrocie potrzebował znacznie więcej miejsca, niż to było przewidziane w podziemnym garażu. Obliczenia potrzebne do przeszkadzającego filaru i skompensowania nacisków zajęły Bayo tyle czasu, ile praca przy całym budynku za pierwszym razem. Gaudi upierał się przy swoim stanowisku. Tam gdzie inni, bardziej ostrożni architekci podwoiliby po prostu szerokość kolumny, Gaudi trzymał się ściśle swoich obliczeń”.

Prawdziwy demon perfekcji. Krążą legendy, o tym jak w nieskończoność poprawiał kamieniarzy doprowadzając ich do płaczu. Ale jednocześnie jako ortodoksyjny katolik był czuły na krzywdę i potrzeby innych. Swego znajomego lekarza, który odmówił pomocy umierającemu robotnikowi w wypadku na budowie, demonstracyjnie lekceważył do końca życia i już nigdy nie zamienił z nim słowa. SamMila4 budynek, choć doczekał się licznych kpin ze strony zazdrośników, ignorantów i satyryków miał też przypominać  swoimi rozmiarami i wyglądem-świętą górę Katalonii – Montserrat. Sprowadzane na budowę bloki skalne były tak ciężkie, że transportowano je specjalnym pociągiem.Oczywiście mieszkańcy po swojemu interpretowali ten skalny wykwit w środku Barcelony:

„Casa Mila przypominała niektórym wrak pozostały po niedawnej katastrofie kolejowej w Riudecanyes. Jedni pamiętali żart Rusiñola o mieszkańcach, którzy wśród wijących się, zakrzywionych ścian mogli hodować jedynie węże, podczas gdy innych rozbawiał rysunek przedstawiający małego chłopca pytającego swoją matkę: „Mamo, czy tutaj są trzęsienia ziemi?”

Nie szczędzono złośliwości mistrzowi, mimo że miał już na swym koncie parę olśniewających dzieł (m.in. Parc Güell, o którym pisałam wcześniej). Prywatnie, czas finalizowania projektu był najgorszym w jego życiu- umierał ukochany ojciec a powierzona mu siostrzenica pół-sierota staczała się w alkoholizm. Gdyby ówcześni prześmiewcy mieli choć ułamek wyobraźni, jak wiele zawdzięczać będą genialnemu odludkowi przyszłe pokolenia, pokutowaliby za swoje słowa do dziś. 

  1. A ja nawiąże do wpisu którego o dziwo już nie ma, a był …. i mam na to
    dowody, i nawet mam go off-line.

    „Coś mnie trapi… Miał być kolejny nielegalny wykład o Gaudim ale się
    wzięłam i zepsułam.
    Normalnie jakby mi ktoś kija w szprychy kółek wsadził. No nie ruszam z
    robotą, tak jestem zajęta ziewaniem. Łażę w te i we wte po kawę i w
    nadziei, że da mi przysłowiowego kopa- zasypiam z policzkiem na
    dyplomie dla profesora X”

    Jak dla mnie trochę to przypomina naszych dalekich wschodnich sąsiadów
    tam tez informacje się pojawiają a później znikają ;P bo są nie po myśli
    WODZA Władymira P. :-)

    Szerze mówiąc … być może totalnie psując humor i nastrój autorce …
    kolejne wpisy o Gaudim mnie aż tak nie kręcą bo – jestem prostym
    osobnikiem i wyszukana architektura mnie nie kręci, a nawet powiem iż
    jestem za prostotą wszystkiego co nas otacza. Im coś jest prostsze tym
    bardziej funkcjonalne i bliskie sercu. Skoro nie interesuje mnie Gaudi
    czemu czytam bloga – bo lubię wiedzieć co ludzie myślą, co im się
    podoba, jaki maja ogląd świata – no i jak już kiedyś wspominałem jestem
    „podglądaczem” pewnie jak większość ludzi mimo iż się do tego wprost nie
    przyznają. Bardziej interesują mnie rzeczy przyziemne niż wrażenia
    duchowe.

    Ale wracając do głównej myśli komentarza. Wydaje mi się sprawa braku
    energii nie dotyczy tylko nas mieszkańców środkowej Europy i nie jest to
    chyba tylko i wyłączenie sprawa ciśnienia. Opuszczając kilka razy nasz
    wspaniały kraj i udając się na południe naszego kontynentu nie raz
    odczuwałem brak energii i jak pisze autorka braku kopa. Pewnie dlatego
    iż jak jest za ciepło ludzki organizm również zwalnia. Pewnie dla tego
    Iberyjczycy mają swoją sjestę pracują wolniej, mają „w nosie” terminy
    … ogólnie są moim zdaniem grupą osób pracującą mniej efektywnie ale za
    to pewnie bardziej szczęśliwą.

    Skoro każdego czasem dopada apatia to ciekawe jak sobie ludzie z nią
    radzą ? Dla mnie kawa jest OK ale to działa bardzo krótko i znów
    organizm zwalcza. Mam jednak sposób prosty, tani, skuteczny i niezawodny
    - sposób ten to muzyka a dokładnie rock’n'roll w wykonaniu zespołu
    Status Quo. Jak to działa ? Człowiek wstaje w sobotę rano zje śniadanie
    i … pora sprzątać w domu :( a tu z oknem taka piękna pogoda – jak
    mawiają „starzy Warszawianie” – git planeta kopsa żarem. W takim
    przypadku należy udać się do domowej szafy grającej włączyć dwie
    piosenki „Dear John” później „Ol’ Rag Blues” i już można góry przenosić
    :) . Inna metoda kiedy jest się np. w pracy i nie ma się na podorędziu
    muzyki ? Potraktować sprawę zadaniowo mówiąc sobie zrobisz będziesz miał
    z głowy a jak nie to będzie cię męczyć dalej i jak już się zacznie to
    pójdzie z górki a szczęści na końcu gwarantowane.

    Paweł

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Ajć! Żałuję że tamten wpis zmięłam i wrzuciłam do kosza. Przeczytałam go wczoraj na nowo i stwierdzając, że „trza twardym być nie MIĘTKIM”- pozbyłam się tych rzewnych żalów ostatecznie. A tu taki faaaajny komentarz! I nie miał się biedny jak podczepić. Niech się więc tutaj rozgości, a ja dopowiem resztę.
      Porównanie do praktyk sąsiadów zza wschodniej granicy -bardzo trafne. Proszę nie zapominać, że jestem słoikiem ze wschodu i jak wybuchła elektrownia w Czarnobylu to ja wisiałam zupełnie niedaleko na jakimś trzepaku i oglądałam efekt grzyba atomowego. Coś mogło na mnie kapnąć. A tak poważniej – sprawia mi frajdę bycie nieprzejednanym cenzorem dla siebie samej. Cieszę się, że jest popyt na moje bardziej przyziemne i marudne wpisy ale muszę zachować względną równowagę żeby nie przynosić wstydu Mężowi i dzieciom, mimo że nawet nie czytają mojego bloga (bo mają mnie już wystarczająco dosyć w realu?)
      Odnośnie efektywności Iberów-ma Pan jak w banku, że popełnię lada moment wpis dowodzący iż jest dokładnie odwrotnie, Howgh!
      Odnośnie „kopa” przyjmuję z wdzięcznością wszelkie doradztwa i propozycje (dilerzy- nie o was mowa!)Za chwilę idę po kawę, potem przetestuję Status Quo, a potem …kto wie, może usłyszy Pan news w radio o jednej takiej co skacze po dachach Ursynowa! Zatem do dzieła! Pozdrawiam serdecznie!

      • Małgorzata Wołczyk says:

        Oj Panie Pawle, no nie działa… Tak mi przykro. Bo ja tych Statusów kojarzę usilnie z monotonnym „You’re in army now, łooo u ło, yo’re in army…” Nawet jak słucham tych piosenek wskazanych przez Pana to i tak wyłazi tamten motyw.Jestem chyba zbyt pamiętliwa (i złosliwa)
        Ale i tak mi Pan pomógł, bo się wspomogłam moją ukochaną muzą i już nabrałam przyspieszenia. W dodatku zaraz o nich coś opublikuję, bo już od dawna noszę się z zamiarem żeby opisać ile im zawdzięczam…

  2. A ja będę bronił „You are in the army now” to kultowy protest song
    którego akurat SQ nagrało „kowera”. Jak mam nostalgiczny nastrój i chę
    się wyciszyć to słucham właśnie tego lub Dire Strais Communiqué

    https://www.youtube.com/watch?v=Q6WNwvvQkf0

    Na szczescie ludzie się różnią i dzięki temu nie jest nudno. W czasach
    podstawówki nie lubiłem DM ich muzyki, stylu ubierania, fryzur. Będąc na
    studiach nieco starszym muszę przyznać iż mają ciekawe kawałki ale
    jednak preferuje inna muzykę. Nawiązując do postu o wpływie pogody są
    meteopaci a ja zaliczam się do grupy „muzykopatów” których nastrój można
    w łatwy sposób sterować właśnie muzyką. Są takie kawałki których
    świadomie nie włączam jeżdżąc samochodem bo dają mi takiego kopa że
    przestrzeganie ograniczeń drogowych schodzi na drugi plan … a ja nie
    chcę być terrorystą.

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Pomimo różnic detalicznych, łączy nas to samo przywiązanie do muzyki i fakt, że pozwalamy jej sterować naszymi emocjami. Ja też bardzo przywiązuję uwagę do tego co leci w aucie, a już zwłaszcza do tego -co brzmieć nie powinno. W każdym razie jak słyszę SQ albo Dire Straits to nie wyłączam! A co do ubioru i stylu Depechów to uważam, że na każdym etapie byli o wieki świetlne od reszty muzyków, zwłaszcza w pokracznych latach 80-tych, gdy królowały cekiny, tapiry i fryzury typu „piorun w mietłę”. Wokalista za młodu projektował nawet ubrania. Tak mi nie przykro, ale od lat jest dla mnie ikoną wyważonej elegancji i ekstrawagancji…