subskrypcja: Wpisy | Komentarze

Antoś Gaudi

5 komentarze

 Gaudi-kaligrafDziś znów zapraszam Was do Katalonii, żeby po raz trzeci przyjrzeć się artyście -wynalazcy Antonio Gaudiemu. „A po co?”- spytacie być może. A po to, żebyśmy się wspólnie nie dali wszechogarniającej infantylizacji i przyjrzeli jednostkom, które wypalały dziurę w biegu historii. Poza tym jest to postać, która po dziś dzień (zza grobu) w jakiś sposób decyduje o losach Katalonii, przede wszystkim zaś o bogactwie architektonicznym Barcelony (i nie tylko), a nawet o liczbie miejsc pracy dla setek ludzi, bo przecież ktoś musi wpuszczać turystów do wszystkich tych dziwactw, które jego ręka wykreśliła na arkuszach papieru. Niestety, mam wrażenie, że lada rok, wyłoni się nowe państwo na mapie administracyjnej Europy, więc warto przypomnieć sobie sylwetkę najsłynniejszego  architekta epoki modernizmu.

Urodził się 25 czerwca 1852 r. w Reus, miasteczku oddalonym od Barcelony o 100 km. Jak to bywa z cherlawymi artystami, ledwie się urodził, a już rodzice biegli z nim do kościoła,  aby zdążyć ochrzcić przed zapowiadaną śmiercią, która  zdawała się czyhać na przyszłego geniusza. Na szczęście  malcowi udało się przetrwać i jeszcze wielokrotnie w dzieciństwie wysłuchiwał głosu zatroskanych medyków, wieszczących mu rychły zgon. Pozostał jednak słabowitym chłopcem, który wskutek chorób i artretyzmu często siedział unieruchomiony patrząc na krajobraz wokół domu. Dom rodzinny Gaudiego podtrzymywał tradycje rzemieślnicze. Małżeństwo rodziców połączyło dwa rody kotlarzy, tak więc naturalnym  miejscem dorastania Gaudiego był warsztat ojca. Napatrzył się tam na sprawne ręce ojca, które formowały patelnie, garnki ale też subtelne formy naczyń używanych do destylacji alkoholu. To właśnie tam nauczył się patrzeć na przestrzeń w trzech wymiarach i do końca życia podkreślał wartość tych dziecięcych olśnień i nauk u boku ojca, poważanego i szanowanego  rzemieślnika.

Dziś mamy tendencję, żeby lekceważyć dziecięce światy i mówić „idź się pobaw, bo mama i tata muszą popracować”. Jeśli jednak nasza praca nie polega na klikaniu w klawiaturę to chyba warto wtajemniczać dzieci w najciekawsze strony naszych profesji. Sama przyznam, że nie byłabym dziś kaligrafem, gdyby nie niemy zachwyt wobec precyzji, z jaką mój Tata wykreślał mapy i idealnie technicznym pismem naprowadzał wszelkie punkty na tworzonych przez siebie mapach. Kiedyś wrócę do tego tematu, bo pod hasłem Gaudi nie wypada pisać o zagapionej w stalówki Taty małej Gosi.

lawenda_kaligraf

A mały Gaudi obserwował, przymierzał, dotykał, uczył się wykreślać idealne koła, krzywizny, rozumieć przestrzeń i relację między obiektami. Nie tylko zresztą w warsztacie Ojca. To, co wydawało się przekleństwem choroby-z pozoru bezczynne obserwowanie przyrody, trawy, kwiatów z wymuszonej pozycji siedzącej, przyniosło swoje owoce w postaci niebywałych natchnień w języku architektury. To Gaudi był tym, który niczym szalony wizjoner wprowadzał dorodne kształty kwiatów, liści w swoje projekty budowlane. Jak nikt inny umiał wpleść naturalne piękno natury w tworzywo swoich konstrukcji. Tak jak pokazują to małe fotki z muzeum Gaudiego w Sagrada Familia, kopiował przyrodę na użytek architektonicznego piękna. W sterczynach (pinaklach) katedry odbijają się kształty kwiatów spotykanych na katalońskich łąkach. Palmowe liście odwzorowywał na potrzeby stworzenia niepowtarzalnych detali.hoja_kaligraf Jakbyście się czuli w budynku, który pomysłowo przemycałby najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa spędzonego u babci? Z pewnością o wiele „przytulniej” niż w estetyce bunkrów z cegły lub wielkiej płyty, w której przyszło nam żyć. Pozwoliliśmy, aby dzisiejsi urbaniści i projektanci wrzucali nasze istnienie w klatki z 4 gipsowanych ścian. Oczywiście tak prościej, taniej, funkcjonalniej, a przy tym ludzie rzadko omiatają wzrokiem własne gniazdko bo częściej zagapieni są w telewizor. 

Dorosły Gaudi czerpał garściami ze świata swych dziecięcych olśnień i fantazji. A my pozwalamy, by wyobraźnię naszych pociech formatowali potentaci na rynku zabawek, gierek i animowanych, zazwyczaj mocno głupawych bajek. Pozwólmy dzieciom się ponudzić,bo być może będzie to dla nich wreszcie bodziec, który uruchomi w nich kreatora. Pozwólmy na bezczynność, bo wtedy zaczną się wreszcie rozglądać wokół, zamiast topić nieprzytomny wzrok w telefonach, tabletach i telewizorach.

Mój M. na zdjęciu powyżej próbował spojrzeć w oczy zastygłego w brązie Gaudiego, przed jego rodzinnym domem w Reus. To nie było reżyserowane ujęcie. Nawet moi chłopcy byli zdziwieni, że oto buduje się pomnik bawiącemu się chłopcu (na zdjęciu nie widać złotych sfer, czy też kul, do których wyrzeźbiony Gaudi niejako się przysiadł). I w tym może tajemnica charakteru naszych narodów? Nie stawiajmy pomników małym chłopcom w wielkich hełmach, z karabinem przewieszonym przez ramię, bo dzieciństwo nie może mieć nic wspólnego z zabijaniem. Dzieciństwo ma być zabawą, która pomoże rozwijać w sobie stwórcę i kreatora rzeczy pięknych i dobrych.

  1. Pani Małgorzato, cieszę się każdym nowym wpisem, dzisiejszym z dwóch powodów, po pierwsze Gaudi, po drugie zapowiedź opowieści o tym, jak Pani została kaligrafem.Jest to pytanie, które chciałam Pani zadać ale wydawało mi się, że czas choroby Synka a potem grypy nie jest odpowiedni. Nigdy nie byłam w Barcelonie i nie będę (taka a nie inna kondycja finansowa i fizyczna) ale poprzez „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona i inne jego książki i Gaudiego to miasto stało się dla mnie bliskie. kupiłam album, powieść o Gaudim (tę przeczytałam i oddałam) i kasetę z filmem przedstawiającym katedrę i inne budowle zaprojektowane przez Gaudiego. Lubię piękne pismo, sama niestety piszę okropnie i nijako. Moje pismo od początku pochylało się w lewą stronę, pisałam rozwlekle, czasem ktoś się dziwił ale nikt nie zmuszał mnie do zmiany, aż do czasu gdy po maturze, nie dostawszy sie na studia, rozpoczęłam pracę „biuralistki” w wielozakładowym „przedsiębiorstwie przemysłu terenowego”. Zaczęłam od rocznego stażu i jako stażystka miałam swojego opiekuna. Ten uznał, że pracując w biurze nie mogę pisać w ten sposób. Przyniósł mi poradnik mechanika i „kazał” (jako, że to było w Gnieźnie) nauczyć się pisma technicznego. To co w moim wykonaniu było pismem technicznym, do dzisiaj przypomina ludziom różności. Są to wprawdzie pochylone w prawo ale nie połączone ze sobą niezbyt wyraźne literki w wielu przypadkach nie różniące się od siebie (jeśli się staram, można przeczytać). Stary sposób pisania przepadł bezpowrotnie Napisałam w swoim życiu bardzo dużo listów i kartek ręcznie ale w pracy posługiwałam się maszyną do pisania a przez ostatnie kilka lat komputerem. I muszę przyznać, że w ten sposób pisałam także listy.Myślę, że dostrzegam piękno tego świata, podziwiam je, także ludzi, którzy je tworzą i uważam, że Pani też je tworzy. Udało mi się przepracować 30 lat (druga praca po wyjeździe „za mężem” z Gniezna) w Instytucie Wychowana Artystycznego, który po kilkunastu latach wyrósł na Wydział Artystyczny. Byłam tam sekretarką, związaną początkowo z muzykami i plastykami a potem już tylko z Instytutem Muzyki.Mogłam być tylko sekretarką, traktującą te pracę „od do” ale tak nie było. Chodziłam na koncerty i wystawy, zostało mi to do dzisiaj, chociaż wolę muzykę i myślę, że przez tę pracę polubiłam muzykę klasyczną. Zrobił się z tego bardziej list niż komentarz ale od Pani zależy co Pani z nim zrobi. Miałam ochotę napisać do Pani. Pozdrawiam ciepło. Maria Ps. Widziałam ostatnio wiele staruszek i staruszków (fizycznie). Myślę, że zostało mi jakieś 10 lat do. ;) Maria

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Pani Mario, dziękuję za te naprawdę ciekawe zwierzenia. Ma Pani w sobie tyle ciepła i pogody ducha, że pozazdrościć. Nigdy nie oceniałam ludzi według charakteru pisma,bo dość szybko dało się zauważyć, że czasem ludzie o pięknej duszy smarują kanciaste kulfony, zaś sobki i megalomani potrafią nawykręcać intrygujące wzory liter. Sama nie wiem czy w świetle jakichś w miarę zobiektywizowanych kanonów, mój prawdziwy charakter pisma (jak w podpisie) uchodziłby za znośny.Dziwny zbieg okoliczności z tym Gaudim. Może jego architektura trafia do specyficznego typu odbiorców? W każdym razie podczytując o Gaudim zetknęła się pewnie Pani z atakami na jego styl i zarzutami, że maczał palce w tworzeniu Disneylandu w architekturze. Jedni mieli go za geniusza, inni za nieudacznika więc nie jest to postać tak jednoznaczna. Proszę się nie zarzekać, że nie trafi Pani do Barcelony.Czasem wystarczy łut szczęścia, żeby znaleźć bilet lotniczy tani jak PKS z Przemyśla do Szczecina i to u krajowego przewoźnika. Proszę pisać, ile razy przyjdzie ochota. Ja bardzo lubię dłuuugie komentarze. Poza tym jestem szczerze przekonana, że niektóre komentarze mogą być znacznie ciekawsze od moich wpisów. O muzyce też będę pisać, choć ja prosta kobieta jestem i w filharmonii się męczę, więc niestety o klasycznej raczej nie zdołam nic mądrego napisać.
      Wszystkiego dobrego. I proszę nie wracać do kwestii wieku, bo to, co w człowieku najważniejsze obchodzi się bez metryki. Pozdrawiam serdecznie!

  2. ;) To skorzystam z okazji i napiszę jeszcze o muzyce. Ja tez nie znam się na muzyce ale myślę, że nie chodzi o to, żeby się znać choć lubię słuchać jak ktoś ciekawie o niej opowiada. Ostatnio miałam okazję być na spotkaniu z reportażem, którego bohaterem jest Dominik Połoński, muzyk wiolonczelista. Przyjechał na to spotkanie razem z autorem reportażu. Nie będę pisać o reportażu, może go Pani znaleźć i odsłuchać.Dominik Połoński wspaniale mówił o muzyce, i w reportażu i na spotkaniu. Ja nie byłam melomanką chodzącą regularnie do filharmonii, miałam w ostatnich latach dłuższą przerwę ale gdy w styczniu pojawiły się w programie wszystkie symfonie Beethovena (4 koncerty w ciągu dwóch tygodni) a w dodatku na pierwszy dostałam zaproszenie, nie mogłam nie iść. I wpadłam. Przejrzałam plan koncertów do końca sezonu i wybrałam … dziewięć. Zauważyłam u siebie pewną ciekawość – jak brzmi muzyka tego czy innego kompozytora, jacy są dyrygenci, których nigdy nie widziałam. Słuchając „Kościelec” Kilara pomyślałam, że tylko w koncercie wysłuchanym w filharmonii mogę usłyszeć całą rozpiętość dźwięków od prawie ciszy do takiego forte, jakiego nigdy nie usłyszałabym słuchając tego samego utworu z radia czy płyty. I wrażenia, które pojawiają się w trakcie słuchania. Obiecuję nie wracać do kwestii wieku, choć widocznie jakoś mnie to „gryzie”. ;)

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Tak, to prawda na koncercie jest zupełnie inne „przenikanie” muzyki. Nie tyle przez uszy (jak w radio) co całym ciałem, bo nieraz nawet siedziska rezonują z orkiestrą. A wiek niech nie gryzie, bo tu nikt nikogo nie pyta ile ma lat. Skąd Pani wie, czy nie zamieszczam archiwalnych zdjęć bo sama jestem po 80-tce?