subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Więc chodź, pomaluj swój świat…
Niestety, nie tylko kaligrafuję. Także rysuję. Piszę „niestety”, ponieważ w tak paskudne dni wolałabym siedzieć na dyżurze jako pani stomatolog i wyrywać ludziom bolące zęby. To byłaby jakaś realna pomoc dla świata, czuły gest wobec kolejnych reprezentantów ludzkości.
A ja tymczasem wysiaduję kaligraficzne esy-floresy. Od czasu do czasu chwytam jednak za pędzel i maluję po ścianach z werwą i zapałem homo sapiensów z groty w Lascaux. Intencje towarzyszą mi podobne: poczynić zmiany w otoczeniu, jeśli nie na lepsze to przynajmniej na śmieszniejsze. Oczywiście (a jakżeby inaczej!), zostawić też ślad po sobie dla przyszłych pokoleń archeologów.
Fotografia przedstawia moje malowidło ścienne z poprzedniego mieszkania. Siłą rzeczy zamysł jest niewidoczny. Chodziło o to, żeby Syn miał na suficie w swoim pokoiku otwór „w kierunku” nieba, ale też złudzenie przebywania w lochu, do którego od góry zaglądają Asterix z Obelixem. Podobno wyglądało to całkiem nieźle, toteż przyznać trzeba, że finalnie w kolejce po zakup naszego mieszkania ustawiła się kolejka czterech małżeństw. Twierdzę niezbicie, że nie chodziło im wcale ani o metraż, tym bardziej o cenę, ani też o lokalizację, ale przede wszystkim o zmalowane przeze mnie ściany. Tej wersji będę się trzymać do upadłego.
Malowanie na suficie okazało się pokutą za grzechy dawne i przyszłe. Ręka cierpła od trzymania w górze i narzuconych jej siłą woli – powolnych, precyzyjnych ruchów. Do kompletu cierpła też niemiłosiernie głowa, szyja i kark. Kładziony akryl skapywał mi na oczy, nos i włosy. Uparta, a w porywach, radosna twórczość trwała jednak pomimo zmęczenia. Nieskromnie przyrównywałam swój trud do pracy Michała Anioła nad freskami w Kaplicy Sykstyńskiej. (Jak się trwa godzinami w dziwacznej pozycji tuż przy suficie to sodówka ma prawo uderzyć do głowy).
Ostatnio badawczym wzrokiem mierzę nasze ściany w salonie. Czekam cierpliwie, aż dorwie mnie wena. Najwyższy czas zacząć kopiować Mistrzów. I tu mam mały dylemat : „Bitwa pod Grunwaldem” czy raczej „Czarny kwadrat na białym tle” według K. Malewicza?
Proponuję kopię Van Gogha, jest szansa, że co najmniej koszt farby się zwróci za cenę biletów, a W-wa zyska kolejny punkt na mapie turystycznej.
Ściany w domu rzecz ważna, mam do tej pory sporo pustych ścian w warszawskim mieszkaniu, bo nie zdążyłam niczego słusznego wymyślić. A mam do tych ścian podejście mocno sprecyzowane i osobiste – nie powiesiłabym np. zdjęcia z Ikei czy kawałka tapety oprawionej w ramki (coś takiego z dumą prezentowała kiedyś jakaś znana pani w piśmie kobiecym). A propos Bitwy pod Grunwaldem, do tej pory nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiła na mnie w wakacje wielka czerwono złota rama, w którą ją oprawiono. Wydaje się to niemożliwe ale zdominowała to co dzieje się na obrazie. Gratuluję pięknego bloga i pozdrawiam serdecznie A.
Pani Aniu -dziękuję za dobre słowo. Jeszcze parę lat mi zejdzie zanim doszlusuję do poziomu Pani bloga. Polecam wszystkim: caramba.bloog.pl
Nie widziałam „Bitwy” w nowej oprawie, ale żeby…czerwono -złota ? Miała pasować do muzealnych chodników ? Szminek pań czuwających na przybocznych krzesełkach ? Jutro tam pójdę. Może nawet z farbą w spray’u ?
Un saludo desde lejana Varsovia !
Very good post. I’m dealing with some of these issues as well..
Many thanks, I probably found something Yours on Internet. Good luck with any creations you are going to make. Best regards
I’m amazed, I have to admit. Seldom do I come across a blog that’s equally educative and engaging, and without a doubt, you have hit the nail on the head. The issue is something that too few folks are speaking intelligently about. I’m very happy I came across this during my search for something relating to this.
Really?! But …really?
I’m Sorry, but my English shouldn’t be used publicly because it is embarrassing.
I don’t think I deserve for so many compliments. I promise I do my best to deserve for part of them at least. Warmest regards!