subskrypcja: Wpisy | Komentarze
szukaj na stronie
Zachęta dla niepiśmiennych
Nie uwierzycie!
Gdybym to ja napisała artykuł, o jakim chcę teraz wspomnieć, uznalibyście że uprawiam nachalną propagandę lub też wciskam Wam kit w ramach inauguracji sezonu ogórkowego. A tymczasem dwa tygodnie temu ukazał się w Gazecie Wyborczej rewelacyjny tekst Olgi Woźniak pt. „Napisz to jeszcze raz, sam”, od którego „serce roście” jak na drożdżach (przynajmniej kaligrafowi).
Autorka zastanawia się czy szkolna nauka przekształcania kulfonów w okrągłe literki ma jeszcze jakikolwiek sens, skoro wokół niepodzielnie panuje czcionka, font i wydruk. Założę się, że rodzice kwękających nad papierem pierwszaków zadają sobie to pytanie ze zdwojoną siłą.
I zaraz potem, pod drastycznym śródtytułem ” Laptop wyłącza mózg” udziela odpowiedzi, jaka w pięty pójdzie wszystkim opornym, niepiśmiennym i zniechęconym. Muszę! no muszę zacytować parę smakowitych fragmentów:
„Badacze naszego mózgu nie mają wątpliwości – ćwiczenie kaligrafii to trening mózgu, w którym ostatnią rzeczą, jaka się liczy, jest samo pismo. (…) I rzeczywiście pisanie, ale tylko pisanie ręczne, aktywuje pod naszą czaszką rozmaite ośrodki, których praca poprawia naszą koncentrację, orientację przestrzenną, umiejętność rozwiązywania problemów, syntetyzowania danych i usprawnia proces uczenia się”.
I teraz uwaga najpiękniejsze: ” Tych korzyści nie zapewnia stukanie w klawiaturę, choćby choćby wykonywane było z wielką wirtuozerią. Co więcej, badania psychologów dowodzą, że im sprawniej notujemy z wykorzystaniem laptopa, tym mniej angażujemy do tego mózg – i tym płytsze jest przetwarzanie danych, które zapisujemy w ten sposób. (…) A pisanie ręką to dość złożona czynność umysłowa. Ćwiczy umiejętności niezwykle potrzebne do rozwoju myślenia abstrakcyjnego, symbolicznego, ale także przyczynowo-skutkowego, sekwencyjnego. Dyscyplinuje sposób rozumowania”…
O la, la … na jakiego mędrca wychodzę ja, która ręcznym pisaniem zarabiam na życie. No, no, no, kto by pomyślał ? Normalnie czuję nosem, że mi się jakiś Nobel trafi z fizyki jak jeszcze 20 lat tak ręcznie pomacham piórem.
Trochę faktów prawdę mówiąc się nie zgadza, do paru umiejętności się niestety nie poczuwam, inne miewam tylko w przebłysku , ale dobra- bądźmy dobrej myśli, skoro piszą, że pisanie „rozwija umiejętności” to jeszcze nie wszystko stracone, to jeszcze może się czegoś nauczę. Choć ta „orientacja w przestrzeni” jest raczej poza zasięgiem moich możliwości, nawet gdybym dziubdziała całodobowo.
Pamiętacie może, jeden z moich pierwotnych inauguracyjnych wpisów traktował właśnie o różnych naukowych argumentach, przemawiających za tym, aby chwytać za pióro/długopis/ołówek w każdej wolnej chwili. Wiele już o tym czytałam, ale w tym artykule sowicie sypnięto wynikami badań, w których porównuje się „laptopowców” z „pismakami” , i trzeba przyznać, że tym pierwszym należy się współczucie ( w świetle badań). Zamykajcie więc czym prędzej te laptopy i piszcie cokolwiek, choćby listę własnych zalet (bo będzie długa), listę piosenek, które moglibyście skomponować (gdyby ktoś Was nie ubiegł wcześniej), a przynajmniej – listę zakupów na weekend.
Ale zanim mnie zgasicie musicie usłyszeć, jeszcze jeden intrygujący fragmencik z artykułu Olgi Woźniak, bo badacze oglądali mózgi piszących dzieci w funkcjonalnym rezonansie magnetycznym: „Okazało się, że kiedy dzieci samodzielnie pisały na czystej kartce, w ich mózgach działo się najwięcej. Aktywny był lewy zakręt wrzecionowaty – część mózgu odpowiedzialna za rozpoznanie twarzy oraz ich wyrazu emocjonalnego i specyficzne przetwarzanie informacji leksykalnej potrzebnej przy czytaniu – zakręt czołowy dolny, w którym jest ośrodek ruchowy mowy, oraz tylna kora ciemieniowa odpowiedzialna za orientację przestrzenną.
W głowach dzieci, które pisały po śladzie lub na klawiaturze – było dużo spokojniej i ciszej. Nudno po prostu”.
Przyznam, że brzmi to wszystko jak najlepsza poezja, zwłaszcza ten lewy zakręt wrzecionowaty… W razie zawodowego wypalenie i zmęczenia będę mogła pójść do internisty i obwieścić, że żądam zwolnienia lekarskiego na okoliczność bólu na lewym zakręcie wrzecionowatym i koniec! A jak nie wie o co chodzi, to niech się idzie douczyć w temacie chorób zawodowych.
No i koniec z czytaniem.
Teraz Wy, Kochani – marsz do stołu i pisać. Co tam zły cholesterol czy cellulitis, głowa najważniejsza.
Gdybym nie przeczytała tekstu pani Olgi Woźniak i dzisiejszej „recenzji” długo zastanawiałabym się skąd u Pani taka błyskotliwość w pisaniu i różne inne zalety. A tu proszę. Wszystko wyjaśnione.
Pozdrawiam Panią serdecznie. Maria
Pani Mario, Pani jest dla mnie ZBYT miła. Prosze mi czasem coś niemiłego napisać, żeby autorka tego bloga w jakąś pychę nie popadła. Pozdrawiam rownie serdecznie (jak ręka?)