subskrypcja: Wpisy | Komentarze

Komiks jak za Gierka cz.II

7 komentarze

Wątek komiksów ciągnie się za mną jak  kabelek od telefonicznych słuchawek, podczas moich ostatnich zakupów. Dopiero w trzecim sklepie ktoś się zmiłował i uświadomił mi, że wlekę własne okablowanie po posadzkach  galerii. Co za znieczulica społeczna…

Dostęp do komiksów w czasach mego dzieciństwa był okazją doświadczania ustawicznego pecha lub rzadkiego łutu szczęścia. Jak dostrzegłam w kiosku egzemplarz Kajka i Kokosza, to tkwiłam tam niemalże dniami i nocami, zanim w końcu raczyła zjawić  się Paniusia Kioskowa, autorka znienawidzonych słów „Zara wracam”.  I wtedy łapkami zgrabiałymi od mrozu, wyciągałam bodajże Waryńskiego lub Dąbrowskiego (czyli 100 lub 200 zł) i płaciłam za obiekt westchnień, zanosząc go czule do domu. Każdy zdobyty w Krasnymstawie komiks to było swego rodzaju trofeum. W wyniku fatalnej dystrybucji dóbr obrazkowych okoliczny Lublin, Zamość czy Chełm zabierał wszystkie komiksy przynależne ziemi krasnostawskiej. Podobnie było z płytami winylowymi, więc mam do Was żal- sąsiedzi z okolicznych miast- bo do Was szło wszystko, co wtedy najlepsze: Oddział Zamknięty, Lady Pank, Republika itd. Nam zaś rzucali na półki jakieś ochłapy: a to „Kolędy” Zespołu  Pieśni i Tańca z Garwolina, a to NRD-owskich murzynów z Belgradu, a to wreszcie na łez otarcie Seweryna Krajewskiego.

Komiksów własnych, ofoliowanych własnoręcznie niczym luksusowe precioza, miałam około dwudziestu. Wszystkie inne wycinałam i sklejałam ze „Świata Młodych”, co było zajęciem pracochłonnym, uniemożliwiającym pilną naukę z nudnych, zaczcionkowanych do cna podręczników. Największą skarbnicą komiksów była oczywiście Miejska Biblioteka Publiczna, dlatego też do dziś uwielbiam specyficzny zapach bibliotek. Biegło się od razu po szkole, omiatało znajomy dział żarłocznym wzrokiem i z ulgą:”Jest! jeszcze jest!”,  lub z paniką w oczach: „Rety, nie ma! jak żyć Panie Generale Jaruzelski, jak żyć ?!”, wracało się do domu. Ile razy czytałam te same Księgi Tytusa – nie wspomnę… Ile razy i gdzie czytali te same komiksy moi ziomkowie też lepiej nie wspominać, ale sądząc po plamach na obrazkach nie były to miejsca aromatyczne. Humor Janusza Christy odpowiadał mi bardziej niż Papcia Chmiela, poza tym co niebagatelne dla przyszłego kaligrafa – kreska tego ostatniego wydawała mi się lekko niechlujna i  popędliwa. Przyznać trzeba, że trudno mi było o identyfikację z główną postacią bo szympans podążający za swymi ryzkownymi pomysłami, jakoś nie budził mego uwielbienia, ani też jego kumple. Co innego -Lubawa (ta od Mirmiła), tej poświęcę oddzielny wpis bo to „dobra kobieta była”.

A wiecie co jest najśmieszniejsze i nieprawdopodobne w całym tym zamieszaniu wokół komiksów? Nie uwierzycie, ale spokojnie -ja  też bym nie uwierzyła gdybym w tym nie brała osobistego udziału. Następnym razem  opowiem Wam, jak będąc jeszcze „aktorką” Sceny Plastycznej Leszka Mądzika, pomysłem zaczerpniętym z Księgi XI przygód Tytusa właściwie uratowałam nasz spektakl na IV edycji Festiwalu Camerimage. Oj się działo….kokosz_kaligraf

   „Kajko popatrz jak Tytusy umiały się sprzedać …

     menadżer im chałturę na znaczkach załatwił !”

 

 

 

 

PS  Mam nadzieję, że nikt mnie nie pozwie za stworzenie powyższej anegdoty: ani Poczta Polska, ani spadkobiercy J.Christy.

Kokosza narysowałam sama i znaczki też kupiłam samodzielnie.

 

  1. No własnie. Szkoda że o komiksach dziś sie mówi z pogardą,choć bywają wsrod nich perełki. Pozdrawiam

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Dziękuję, przyznam że wczoraj przeczytałam komiks naszego giganta komiksu Rosińskiego i jego „Zemstę Hrabiego Skarbka” Uważam, że od strony plastycznej, malarskiej, rzemieślniczej ale też fabularnej -majstersztyk. Popracuję nad tą pogardą dla powieści graficznej na moim blogu.Może parę osób przekonam.Pozdrawiam serdecznie

  2. Dziś się okazuje, że nostalgiczni kolekcjonerzy płacą majątek właśnie za kolędy z Garwolina i NRD-owców z Belgradu. Taka tam ironia losu.
    Tytusy może i dość niechlujny styl miały, ale ich wkład w polską kulturę komiksu jest nieoceniony. Kajka i Kokosza zresztą też.
    Nie wiem, czy ktoś pamięta jeszcze wydawane u nas komiksy dwujęzyczne, do nauki francuskiego, niemieckiego i angielskiego, były to legendy polskie (Smok Wawelski, Wanda, co nie chciała Niemca, Piast Kołodziej i Popiel), a rysował je młody Rosiński. No i był Polch z Funky Kovalem (zabawne aluzje polityczne i obyczajowe) i serią wg Danikena (pierwsze „Lądowanie w Andach” upolowane przypadkiem, trzymało mnie, małolata, z otwartą z wrażenia gębą dość długo). Thorgale rzecz jasna czytało się i czekało się na kolejne, pomysł i wykonanie wspaniałe, trzeba przyznać (a i bohater ewoluował scenariuszowo i graficznie), i trzymał poziom dość długo. Trudno chyba jednak znaleźć bardziej wyeksploatowany komiks, wyciśnięto z niego już chyba wszystko, co się dało, od kilku(nastu) lat pożera już tylko własny ogon. Bardzo lubię serię Loisela o ptaku czasu. Tutaj też dopisywanie na siłę prequeli nie wyszło mu chyba na dobre. Benedyktyńską robotę wykonali u nas twórcy komiksu „Westerplatte. Załoga śmierci”, ja w każdym razie go cenię. W tej chwili pierwsze miejsce wśród moich ulubionych komiksów zajmuje „Przybysz” Shaun Tana. Mając podobne doświadczenia jak bohater tego komiksu potwierdzam – nad wyraz celne :) .
    A na półce czeka nieprzeczytany jeszcze „From Hell” Moore’a/Campbella, ale to jest tomiszcze grubości 4 cm, więc poczeka chyba na moją grypę (czy coś w ten deseń). Podobno niezłe :)
    Pozdrawiam

    • Małgorzata Wołczyk says:

      Pan mnie zawstydza swoją wiedzą! Poddam się i zamilknę w tym temacie. Z drugiej strony: dzięki serdeczne bo chętnie przyjmę wszystkie podpowiedzi. Tak się składa, że „Przybysz” Shaun Tana pół godziny temu wszedł do domu (pod pachą Męża). Rzuciłam się też do mojego sfatygowanego, dwujęzycznego Piasta Kołodzieja, i tu też ma Pan rację. Najdrobniejszym druczkiem stoi napisane, że to rzeczywiście Rosiński rysował. Do Thorgalów to ja się jednak nie zmuszę, bo mam alergię na fantasy, ale serię Loisela na pewno dorwę w swoje ręce. Juz trzeci raz zaczynam „Portugalię” ale chyba odstawię ją do kąta za karę, że nie może mnie utrzymać w zaciekawieniu. Grypy nie życzę. Życzę za to długich, leniwych weekendów na czytanie. No i przejdźmy proszę na „Ty”, bo znamy się z widzenia (komentarzy) już od pamiętnego 2011.
      Poprawiaj mnie w tym temacie, ilekroć zacznę wstawiać jakieś banialuki.
      Pozdrawiam serdecznie.
      PS I dopiero teraz dowiaduję się, że moje badziewne winyle mogą mieć wartość kolekcjonerską!? Z kilku płyt próbowałam już wyciąć słynne koronki z Poniatowej. Dobrze, że Thriller Jacksona mi się ostał i to w edycji po bułgarsku!

      • Bardzo chętnie (Ty).

        To też fantasy, ale z przymrużeniem oka (Loisel).

        Bardzo prawdopodobne, a jeśli jeszcze nie, to z pewnością będą miały. A jeśli nie, to już na 100% będą karmić naszą nostalgię na starość (wartość winyli od koronek z Poniatowej).

        Pozdrawiam Cię

        • Małgorzata Wołczyk says:

          To też fantasy? Ojej, a tak ładnie brzmi z francuska… Będzie się trzeba przełamać. Na Twoją odpowiedzialność.
          Pozdrawiam!

        • Małgorzata Wołczyk says:

          I wiesz co… Ten „Przybysz” to najbardziej wstrząsająca książka,jaką miałam w ręce, choć nie ma w niej ani jednej litery.Nieprawdopodobna. Brak mi słów -co jak wiesz raczej rzadko się zdarza.